Zastanawiasz się, jak oszczędzać, gdy nie ma z czego? Wydaje Ci się, że zarabiasz zbyt mało, aby odłożyć cokolwiek? Wydaje Ci się, że zarabiasz zbyt mało, aby odłożyć cokolwiek? Spróbuj, a przekonasz się, że Twoje oszczędności mogą rosnąć bez względu na wysokość pensji – małymi krokami dojdziesz do finansowego celu. Odziedziczenie środków z OFE od zmarłego małżonka jest możliwe w sytuacji, gdy nie miało miejsca żadne umowne ograniczenie wspólności, rozwód czy separacja. Wtedy na konto współmałżonka prowadzone w otwartym funduszu emerytalnym będzie przelana połowa zgromadzonych środków. Gdy współmałżonek nie ma takiego konta, OFE ma USB driver - Jak napisać driver w VS? (at)oloam Nie nie kpie z ciebie, staram sie troche sprowadzic na ziemie :) bo jak kiedys napisalem z jednej strony chcesz profesjonalnie - a z drugiej mowisz ze trzeba oszczedzac itd. (chodzilo o IDE). Dla mnie Hobby ma na celu nauke i zabawe - ktora jak napisalem procentuje w zyciu zawodowym :) Naciśnij go i wpisz, ile sztuk danej rzeczy kupujesz. Następnie zeskanuj jeden z kupowanych w większej ilości artykułów, a resztę po prostu ustaw w wyznaczonym miejscu. I już! Możesz przejść do kolejnych produktów. Druga mało znana funkcja ułatwia kupowanie produktów sprzedawanych na wagę lub na sztuki, takich jak owoce, warzywa Wystarczy zacząć zauważać w przedmiotach codziennego użytku źródło dochodu. Dodaj do tego odrobinę dobrych chęci i przede wszystkim dużą łyżkę optymizmu. Obserwuj, jak wyrasta z tego Twój sukces. Powodzenia! Pożyczkę możesz przeznaczyć na spełnienie marzeń, na inwestycję, na swoje hobby. Pożyczka sprawdzi się również Vay Tiền Nhanh Ggads. Dorota Kowalska - Nie da się zwalczyć inflacji bez ofiar ze strony społeczeństwa. To po prostu niemożliwe. Walka z inflacją polega na tym, że powoduje się, iż społeczeństwo ma mniej pieniędzy do wydania. Są różne metody, aby tak się działo. Są również takie, które nie są tak uciążliwe dla ludzi - mówi Piotr Kuczyński, dziennikarz ekonomiczny, analityk rynku finansowego Mamy inflację największą od 25 lat, mamy kryzys energetyczny. Ta sytuacja nie wygląda dobrze, prawda? Oczywiście, że nie. Wiemy wszyscy, że na inflację składają się czynniki zewnętrzne i wewnętrzne. Jakie to czynniki? Jeżeli chodzi o te zewnętrzne, to sprawa jest stosunkowo prosta - do tej pory po pandemii mieliśmy zatkane linie logistyczne, czy inaczej mówiąc linie transportowe, które powodowały wzrost kosztów frachtu, wzrost kosztów surowców, ich przemieszczania drogimi morskimi, kolejowym i tak dalej. Mówię „do tej pory”, dlatego że ostatnio zaczęło się to zmieniać. Jest taki indeks, nazywa się Baltic Dry Index, to indeks kosztów frachtu drogą morską. On spadł w ciągu ostatniego półtora miesiąca o 35 procent, czyli sytuacja zaczęła wracać do tej przedwojennej. Aczkolwiek to akurat z wojną nie miało wiele wspólnego, tylko z postpandemicznym ożywieniem. Również indeks surowców CRB od 8 czerwca stracił miejscami kilkanaście - 15, nawet 17 procent. W związku z tym surowce też zaczęły tanieć. Ale przedtem, gdybyśmy odjęli te dwa miesiące w tył, olbrzymi wpływ na inflację miały właśnie ceny surowców, różnego rodzaju - nie tylko energetycznych, nie chodzi tylko o gaz, który zdrożał siedmiokrotnie w porównaniu do września zeszłego roku, czy ropę, która też oczywiście zdrożała. Dlaczego ceny tych surowców tak poszły w górę? Których? Ropy, gazu - surowców energetycznych. Chodzi tylko o wojnę w Ukrainie? Zaraz do tego dojdę - więc ceny surowców, o których mówiłem wcześniej, poszły w górę z powodu ożywienia gospodarczego, zatkanych linii logistycznych. Jeżeli chodzi o gaz, to w pewnym sensie wynik rosyjskiej zagrywki. Przed tą wojną, pod koniec roku bardzo wyraźnie było to widać - polityka rosyjska powodowała, że pustawe magazyny europejskie nie były napełniane, Gazprom dostarczał tylko tyle gazu, ile miał w umowach długoterminowych, nic więcej. Inaczej mówiąc, Rosjanom nie można było teoretycznie nic zarzucić, ale wiadomo było, że grają na zwyżkę cen gazu. Po wybuchu wojny, wiadomo, były obawy o to, że Rosjanie zakręcą kurki albo my sami zakręcimy kurki, wchodząc w embargo. Ceny gazu zaczęły mocno się podnosić. Jeżeli chodzi o ropę, sytuacja była dość podobna, chociaż tutaj największe jednak znaczenie miało ożywienie postpandemiczne. Gospodarka światowa ruszyła z kopyta i wtedy wzmógł się popyt na ropę, a potem oczywiście strach wojenny spowodował dodatkową podwyżkę jej cen o 15- 20 procent. To były te czynniki zewnętrzne. A wewnętrzne? Dużo pieniędzy, które trafiały do społeczeństwa, trzynaste, czternaste emerytury różnego rodzaju podarki socjalne, typu „500 plus”, oczywiście tarcze antyinflacyjne i tarcze pandemiczne. Trzeba o tym pamiętać, że rząd w porozumieniu z NBP wstrzyknął w gospodarkę około dwustu, a może nawet więcej miliardów złotych. Wszystkie rządy to robiły i nasz wcale nie był najbardziej hojny. Myślę, że wstrzyknął na rynek powiedzmy 7-8 procent PKB, a na przykład Stany Zjednoczone - 20 procent PKB i to ich PKB, czyli 5 bilionów dolarów. W związku z tym, jak mówię, nasz rząd wcale nie był tak hojny, ale, tak czy inaczej, te pieniądze poszły do ludzi. I kiedy zaczęło się popandemiczne ożywienie, ludzie ruszyli do sklepów, zaczęli kupować. To musiało podnieść ceny produktów. Właśnie, bo to jest trochę tak, że kiedy mamy więcej pieniędzy, chodzimy częściej do sklepów, więcej kupujemy, to wzrastają ceny żywności i innych produktów, prawda? Wzrost cen żywności jest przede wszystkim spowodowany tym, że drogi jest gaz, a tym samym drogie są nawozy sztuczne, bo do nawozów sztucznych używa się mnóstwo gazu. W związku z tym producenci podnoszą ceny, pośrednicy dorzucają swoje potężne marże i cena końcowa robi się wysoka. A jeśli chodzi o pani pytanie: czy jeżeli częściej chodzimy do sklepów, więcej w nich wydajemy, to rosną ceny? Tak, to prosta zasada ekonomii obowiązująca, od kiedy powstała ekonomia, jakakolwiek gospodarka - im więcej na rynku danego produktu, tym jest on tańszy. Im mniej danego produktu, tym jest on droższy. Jeżeli wszyscy idziemy kupować, powiedzmy marchewkę, której jest mało, to cena tej marchewki musi podskoczyć, żeby zrównała się podaż z popytem. To normalna zasada ekonomiczna. Także im częściej idziemy do sklepu, im więcej kupujemy, tym większe parcie na inflację, a to z kolei uruchamia kolejny element tej układanki, już zresztą widoczny - ekonomiści nazywają go efektem drugiej rundy. Na czym on polega? Społeczeństwo widzi inflację, widzi, że ceny rosną, więc pracownicy idą do pracodawcy i mówią: „Ty, słuchaj, jest wysoka inflacja, podnieś nam płacę.” Pracodawca w końcu ulega, podnosi płacę, my bierzemy te pieniądze i biegniemy do sklepów, kupujemy. Podnosimy inflację. W związku z tym, biegniemy znowu do pracodawcy i prosimy o podwyżkę - tak tworzy się spirala inflacyjna. Trochę zamknięte koło, prawda? Spirala inflacyjna - tak określa się to zjawisko, albo fachowo - efekt drugiej rundy, czyli po prostu - inflacja wywołuje parcie na płace, parcie na płace zwiększoną inflację. Błędne koło, spirala inflacyjna, efekt drugiej rundy - może pani wybrać, co chce. To są te czynniki wewnętrzne. Te zewnętrzne powoli, jak powiedziałem, ustępują, dlatego byłbym bardzo ostrożny na miejscu opozycji krzyczącej o inflacji, bo może się okazać, że za rok, przed wyborami, ona spadnie do poziomu 5-6 procent. No i co wtedy? Wtedy rząd powie, że zwalczył inflację. Błędem, pana zdaniem, była polityka tych rządów, które wspierały obywateli, transferując do nich pieniądze? Nie. W okresie pandemii, w okresie lockdownów wiadomo było, że trzeba ratować gospodarkę, ratować społeczeństwa, żeby nie zaczęły przymierać głodem, żeby nie było mnóstwa bankructw. Wszystkie rządy robiły to samo, jedne w mniejszym, drugie w większym zakresie. Jak powiedziałem - nasz nie był najbardziej hojny. Trzeba było tak działać. Oczywiście, co niektórzy podnoszą krzyk, że NBP wydrukował zbyt dużo pieniędzy i napędził inflację - no tak, ale gdyby tego nie zrobił, to być może bezrobocie nie wnosiłoby 5 procent, tylko 10 procent. I co? Trzeba zważyć od strony politycznej, co się bardziej opłaca: czy bezrobocie większe o milion osób, czy to, że inflacja wzrośnie i to, według mnie, chwilowo. Opozycja bardzo mocno bije w prezesa Adama Glapińskiego, podnosząc, że NBP zbyt późno zaczął reagować, zbyt późno zaczął podnosić stopy procentowe, że trzeba było to zrobić wcześniej. To słuszne zarzuty? Są różne opinie na ten temat. Olbrzymia większość ekonomistów, rzeczywiście, uważa i mówi, że NBP zaczęło zbyt późno podnosić stopy procentowe. Ja tak nie uważam. Dlaczego? Dlatego, że z tych czynników, o które pani pytała - wewnętrzne i zewnętrzne, według mnie te zewnętrzne odpowiadały za co najmniej 60 procent inflacji. Tutaj też, oczywiście, wszyscy się różnią w ocenach, bo pan prezes Glapiński mówi - 75 procent pochodziło z zewnątrz, opozycja mówi, że 90 procent, to wina rządu, Polska 2050 mówi, że 61 procent to wina rządu, swoją drogą, nie wiem, skąd wzięli ten 1 procent. Ja twierdzę, że około 60 procent pochodziło z zewnątrz. W związku z tym podnoszenie stóp procentowych miało bardzo niewielki wpływ na to, co się dzieje z inflacją. Widać to wprost na przykładzie laboratoryjnym, czyli czeskim. Czesi zaczęli podnosić stopy procentowe o cztery miesiące wcześniej niż my. Oni zaczęli to robić w czerwcu, my w październiku. Inflacja w Czechach powinna po trzech, czterech kwartałach, czyli najpóźniej już ponad miesiąc temu, spadać, a ona ciągle rośnie i wynosi 17,2 procent. Inaczej mówiąc, podwyżki stóp nie zadziałały tak, jak mówi książka. Zresztą MFW, czyli Międzynarodowy Fundusz Walutowy, i tutaj Glapiński ma rację, chwalił NBP, że zaczął podnosić stopy we właściwym momencie. Zawsze twierdzę, że ekonomia to sztuka, a nie nauka, a ponieważ w sztuce mistrza poznaje się często po śmierci, to zobaczymy za kilka lat, kto miał rację. Oprócz inflacji mamy kryzys energetyczny, o którego powodach już pan mówił, ale okazuje się, że nagle zaczyna nam brakować węgla. Opozycja znowu oskarża rząd. Mówi, że trzeba było kupować węgiel gdzie indziej, nie w Rosji, dużo wcześniej, że trzeba było robić zapasy. Skąd się wziął ten kryzys energetyczny, oprócz tych powodów, o których pan wspomniał? Jeżeli chodzi o węgiel, to sytuacja jest prześmieszna. Wiem, że dla ludzi, którzy opalają domy węglem, to nie jest śmieszne, bo to będzie pod koniec roku, obawiam się dla wielu, sytuacja wręcz tragiczna, będzie naprawdę zimno. Ale to jest prześmieszne dlatego, że jak sobie przypominamy, pan premier wszędzie jeździł i krzyczał, żeby nałożyć embargo na Rosję, na wszystko, co się tam rusza: gaz, ropę, węgiel. No więc wszyscy posłuchali pana premiera, Europa i my także nałożyliśmy na węgiel embargo, a importowaliśmy z Rosji chyba około 12 milionów ton. Te 12 milionów ton używane było nie w firmach państwowych, nie w wielkich ciepłowniach, ale w tych lokalnych, przez tych, którzy ogrzewają domy, bo to były węgiel lepszej jakości. Kiedy nałożono embargo na węgiel z Rosji, zabrakło tych 12 milionów ton, a rząd się do tego kompletnie nie przygotował. I teraz opowieści, że płyną do nas statki z 8 milionami ton węgla brzmią śmiesznie. To nie wystarczy? Wszyscy znawcy tematu, ja do nich nie należę, ale fachowcy, bez względu na to, czy jest związany z tą czy z inną opcją polityczną, mówią, że z portów można przewieźć w głąb kraju rocznie najwyżej 3, może 4 miliony ton węgla, a brakuje nam 12 milionów, więc będzie tragedia, to oczywiste. Żadne dopłaty niczego nie zmienią, więc rząd się po prostu do tego embarga, do którego sam wzywał, nie przygotował. Ale to znaczy, że ludzie, którzy palą w piecach, będą palić chrustem? Wie pani, to nie jest zabawne, ale co ja mam powiedzieć? Zabraknie węgla dla wielu, to jest prawie pewne. Oczywiście teraz rząd sięga do wszelkich możliwych zewnętrznych źródeł. Węgiel bardzo mocno stoi, to akurat jeden z tych surowców, który nie staniał za bardzo - kosztuje w tej chwili trzysta kilkadziesiąt dolarów w Rotterdamie, czyli jakieś 1500, 1600 złotych za tonę, po przewiezieniu do naszych portów, po rozwiezieniu i dodaniu marży pewno będzie to 2500 do 3000 złotych za tonę. Nie wszyscy będą mieli na to pieniądze. Mam kolegę, który zużywał 12 ton węgla rocznie. Mówi, że teraz zredukuje opalanie, nie wszystkie pokoje będzie opalał - będzie zużywał 5, 6 ton węgla, bo inaczej nie da rady. Płacił przedtem 700 złotych za tonę, a ostatnio 2800 złotych, czyli o 2000 złotych więcej. Razy 12 ton - łatwo sobie policzyć, że to jest 24000 złotych rocznie. Wszyscy straszą, że zdrożeje prąd, ale mówi się, że możemy importować prąd z Ukrainy, gdzie jest tańszy? Z Ukrainy będą do nas docierały znikome ilości prądu. Na pewno nie zaspokoją naszych potrzeb. Poza tym nie wiadomo, która elektrownia ukraińska ocaleje podczas ostrzału prowadzonego przez Rosjan. Prąd drożeje między innymi z tego powodu, i tutaj akurat premier ma rację, że Unia Europejska puściła na żywioł handel uprawnieniami do emisji CO 2. Przecież cena emisji CO2 od 2018 roku poszła w górę 15 razy. Dlaczego? Dlatego, że zrobiono ten rynek rynkiem wolnym, mogły na nim działać fundusze inwestycyjne, a nie elektrownie, które potrzebują tych uprawnień, żeby produkować prąd z węgla. W tym momencie wiadomo było, że dojdzie do eksplozji cen i płacimy za prąd bardzo drogo. Węgiel, jak powiedzieliśmy przed chwilą, bardzo podrożał, gaz bardzo podrożał, elektrowni atomowej, niestety, nie mamy. Nie jesteśmy na miejscu Francji, która większość swojego prądu czerpie z elektrowni atomowej. Rzeczywiście, ta jesień i zima będą takie ciężkie? Nie będą miłe. Wszystko zależy od temperatur, rzecz jasna. Nie przypuszczam, żeby doszło do sytuacji typu wojennego, dramatycznego ogólnopolskiego wyłączenia prądu. Zresztą trzeba brać pod uwagę, że ta zima to zima przedwyborcza, więc rząd zrobi wszystko, żeby elektorat był chroniony przed tego typu przykrymi efektami kryzysu energetycznego, ale niewątpliwie ta sytuacja będzie wymagała w wielu przypadkach sporej dozy samozaparcia albo zwiększenia finansowania, na co nie wszyscy będą mogli sobie pozwolić. Cały świat zmaga się z inflacją. Jak Pan myśli, jak rozwinie się sytuacja? Kiedy będzie jej szczyt? Prezes Glapiński mówi, że w te wakacje, eksperci z NBP, że w przyszłym roku. To kiedy? Eksperci z NBP, czyli projekcja inflacyjna była robiona - tak, jak zresztą mówił prezes Glapiński - przed ostatnią podwyżką stóp procentowych, to po pierwsze, a ja dodaję jeszcze - przed tym, kiedy zaczęły gwałtownie tanieć surowce i inne produkty na rynkach światowych i najpewniej nie wzięła również pod uwagę gwałtownie taniejącej ceny frachtu na morzach. Według mnie ta projekcja inflacyjna jest nieaktualna. Bardziej przychylałbym się do tego, o czym mówi Glapiński, że sierpień i wrzesień to będzie szczyt inflacji, potem sytuacja powinna się ustabilizować. Nie będzie gwałtownie spadała, w to nie wierzę, powinna się jednak ustabilizować. Zagrożeniem jest sam koniec roku. Czego powinniśmy się wtedy obawiać? Po pierwsze, Amerykanie i inne kraje z nimi stowarzyszone przestaną wyprzedawać ropę z rezerw strategicznych, bo w marcu podjęli decyzję, że przez pół roku będą tak robili. Pół roku minie akurat we wrześniu, październiku - przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, bo wybory są w listopadzie. W końcu czwartego kwartału ten efekt zniknie. Najpewniej Chiny podkręcą gospodarkę różnymi środkami, więc zwiększy się popyt na ropę, a do tego jeszcze Unia Europejska nałożyła embargo na zakup ropy z Rosji, które też ma zacząć działać w końcu roku. Wszystkie te trzy czynniki, jeśli spotkają się w końcu roku, to efekt może być piorunujący, jeżeli chodzi o ceny ropy, za nią poszedłby gaz. To byłaby bardzo zła sytuacja. Ona jest możliwa, chociaż nie jest pewna i wtedy inflacja znowu by podskoczyła. Rządy poszczególnych państw, także Polski, mogą cokolwiek zrobić, żeby dzisiaj, w tym momencie, walczyć z inflacją? Rządy z jednej strony robią coś, co pomaga uboższej części społeczeństwa. My to nazywamy tarczą antyinflacyjną, ona nie jest antyinflacyjna, bo ona nie zmniejsza inflacji, tylko ją zwiększa, ale to jest niewątpliwie tarcza pomocowa. Z podobnymi tarczami spotykamy się w innych krajach. Wiele rządów stara się ludności łagodzić szok inflacyjny, co oczywiście utrudnia walkę z inflacją, bo im więcej pieniędzy zostaje nam w kieszeniach, o czym już mówiliśmy, tym gorzej, jeżeli chodzi o inflację. Co rząd i NBP mogłyby więcej robić? NBP mógłby wypuścić więcej obligacji indeksowanych na przykład prawdziwą inflacją, ściągając nadmiar pieniądza z rynku, mógłby zwiększyć stopę rezerw obowiązkowych dla banków. Chociaż ja bym tego nie robił, bo banki i tak już w tej chwili występują w roli chłopca do bicia przez wakacje kredytowe. Wakacje kredytowe też zwiększą ilość pieniędzy w kieszeni Polaków, co, niestety, też może zwiększyć nieco inflację. Działania rządu czasami są odwrotne do tego, co należałoby robić - tak można powiedzieć. Wychodzi na to, że z inflacją można walczyć skutecznie tylko kosztem społeczeństwa, o czym zresztą mówią ekonomiści, więc pan również. Nie da się zwalczyć inflacji bez ofiar ze strony społeczeństwa. To po prostu niemożliwe. Walka z inflacją polega na tym, że powoduje się, iż społeczeństwo ma mniej pieniędzy do wydania. Są różne metody, aby tak się działo. Są metody bardziej bezpośrednie i bolesne. Są również takie, które nie są tak uciążliwe dla ludzi, bo na przykład wyemitowanie obligacji antyinflacyjnych prawdziwych, indeksowanych inflacją wciągnęłoby mnóstwo pieniędzy z rynku, a nie byłoby bolesne, wręcz pożądane. Wielu Polaków dzięki temu ochroniłoby swoje oszczędności. Rząd i NBP muszą działać w tym kierunku, żeby ściągać nadmiar pieniędzy z rynku, a to zawsze jest bolesne, zawsze występuje podatek inflacyjny. Ci, którzy mają pieniądze, na inflacji tylko i wyłącznie tracą. A może premier czy prezydent powinien wyjść i powiedzieć: „Drodzy Polacy jest źle, zacznijcie w końcu oszczędzać”? Skuteczność takiego apelu byłaby zerowa, on mógłby przynieść skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego. Ludzie doszliby do wniosku, że skoro z takimi apelami występuje władza, to znaczy, że sytuacja już jest tragiczna. I za chwilę będzie koniec świata! Tak. Dlatego trzeba kupić wszystko, co się rusza, bo za chwilę będzie trzy razy droższe. Ta droga nie jest więc właściwa. Jak pan myśli, kiedy możemy chwycić oddech i od czego to zależy? Jeżeli chodzi o samą inflację, dużo zależy od wojny w Ukrainie. Myślę, niestety, że ta wojna potrwa lata, a nie miesiące. Jeżeli nawet przygaśnie, zamrozi się, to zamrozi się na rok, dwa, trzy - potem znowu ruszy. Ale, powiedzmy, gdyby ten front się zamroził, uspokoił chociaż na kilka lat, to mielibyśmy niewątpliwie więcej spokoju. Nie wiemy jednak, co postanowi Putin, wszyscy poruszamy się jak we mgle, nie wiemy nawet, jak sytuacja będzie wyglądała za miesiąc, nie mówiąc o dłuższej perspektywie. Dopóki będzie trwała wojna w Ukrainie, będziemy się zmagać z inflacją? Nie, ale będzie niepewność, bo wystarczy jeden ruch, powiedzmy umownie na Kremlu, bo to nie tam zakręcą kurek, zrobi to Gazprom. Jeśli tak się stanie, Niemcy natychmiast wpadają w recesję, za nimi podąża reszta Europy i my również, bo jesteśmy wszyscy bardzo mocno powiązani i robi się niewesoło. Ceny wystrzelają ponownie, tylko tym razem podrożeją nie siedem razy, ale piętnaście albo trzydzieści. To natychmiast przekłada się na cenę nawozów i zaczyna się zabawa taka, że hej. To samo z ropą. Jeżeli rzeczywiście przestaniemy importować ropę z Rosji, to jej cena wystrzeli w niebiosa i wszystko będzie drożało, bo transport będzie drożał. To wszystko jest powiązane ze sobą. Tymczasem, jak już powiedziałem, nie wiemy, kiedy Kreml postanowi zakręcić kurek, albo my postanowimy strzelić sobie w stopę i zrobić embargo na zakup czegoś tam z Rosji, tego nie da się przewidzieć, bo decydują o tym czynniki polityczne, które są dość nieobliczalne. Może więc nie premier, ale pan powinien powiedzieć: „Polacy, oszczędzajcie!” Niewątpliwie, Polacy powinni mądrze oszczędzać, to znaczy tak, żeby najmniej stracić na inflacji, a są metody, żeby to robić. Można na przykład lokować pieniądze w funduszach obligacji, bo one są tak przecenione, że w tej chwili, czekając na recesję, powinny odbijać, czy w obligacje indeksowane inflacją. Powinniśmy starać się chronić pieniądze na jeszcze trudniejsze czasy. Rząd obiecał po 3000 zł dopłaty do węgla. Jest aż pięć powodów, które mogą sprawić, że nie będzie się z czego cieszyć. Oto trzy pomysły na uniknięcie katastrofyMamy już wypłacaną niektórym rodzinom gotówkę tytułem refundacji kosztów inflacji, a teraz dojdzie do tego obiecane przez rząd 3000 zł dopłaty do węgla. Niestety, wiele wskazuje na to, że ten pomysł będzie w bardzo dużej części przepalaniem – nomen omen – pieniędzy podatników zupełnie bez sensu. A potencjalni beneficjenci być może nie będą nawet w stanie dobrze wykorzystać tych pieniędzy. Jak zrobić dopłaty do węgla mądrzej? Oto trzy pomysłyZa ogrzewanie mieszkań i domów więcej zapłacimy tej zimy wszyscy. Największa część Polaków – ponad 15 mln osób – jest „podpięta” do ciepła systemowego, czyli za ciepłe kaloryfery odpowiada jakaś miejska spółka ciepłownicza (w każdym mieście inna). Te spółki niedawno zatwierdziły w URE swoje nowe taryfy na 2023 r. Radzę spojrzeć na informację, która do Was w tej sprawie dotarła pocztą urzędową, bo jest również:Święty spokój kierowcy w dobie wysokiej inflacji? Bezcenny. Jak można (spróbować) ograniczyć koszty eksploatacji samochodu? I ile to kosztuje? [NOWOCZEŚNI MOBILNI]Jest plan na wakacje za granicą? Jest też problem: wysokie ceny i słaby złoty. Dwa sposoby, by nie dać się złapać w sidła kursowe [MOŻNA SPRYTNIEJ]Cyberbezpieczeństwo w bankach: technologie przyszłości. Jak zmieni się świat bankowości? [BANK NOWOŚCI]Nie istnieje żadna średnia z tych taryf, ale np. w Gliwicach w 2021 r. ludzie płacili 41,5 zł za 1 GJ ciepła plus 12 zł miesięcznie opłaty dystrybucyjnej. W 2022 r. jest to już 43,4 zł za 1 GJ ciepła i średnio 14 zł miesięcznie opłaty dystrybucyjnej. A od stycznia 2023 r. będzie… 69 zł za 1 GJ ciepła i 25 zł opłaty przesyłowej. W innych miastach podwyżki są mniejsze lub większe, ale też o kilkadziesiąt procent. Tutaj macie wszystkie taryfy na ciepło w Waszych mieszkanie, zamieszkiwane przez trzyosobową rodzinę, w skali roku zużywa 25-30 GJ ciepła, co oznacza, iż podwyżka w takiej skali niesie za sobą rachunek wyższy o jakieś 800 zł w skali roku, albo – inaczej licząc – o 70 zł miesięcznie (np. było 150 zł, a będzie 220 zł miesięcznie). Im kto ma większe mieszkanie, tym podwyżka opłat za ciepło go bardziej zaboli. Mniej więcej 70% ciepła systemowego w Polsce jest z węgla, a cena tego surowca w ciągu roku poszła w górę ze 150 dolarów za tonę do 400 do węgla, a węgiel coraz droższyCzytaj też: Piekielnie drogi węgiel, ale czy warto jeszcze robić zapasy? Czy w czasie następnej zimy węgla może… zabraknąć? Jak się przed tym zabezpieczyć?Rząd dopłaci 3000 zł do węgla. Ale czy jest się z czego cieszyć?Kto nie jest „podpięty” do ciepła systemowego zapewne ogrzewa się gazem ziemnym (popularne paliwo wśród posiadaczy domów) albo ma kocioł na węgiel, ekogroszek albo jakieś inne paliwo stałe. I oczywiście też cierpi, bo węgiel na zimę nie dość, że jest koszmarnie drogi, to jeszcze bardzo trudno go kupić. Takich gospodarstw domowych jest 3,5 – jak wiecie – pospieszył z pomocą i przygotował ustawę, która miała ograniczyć ceny węgla – każdy miał mieć prawo do zakupu trzech ton po niecały 1000 zł. W zamian za to sprzedawcy – kupujący, rzecz jasna, znacznie drożej – mieliby dostawać dopłaty. Ale ponieważ nikt z rządu nie skonsultował tego z handlarzami węglem, to ci stanęli okoniem (nie chcieli ponosić ryzyka sprzedaży węgla poniżej kosztów) i sprawa się mamy nowy pomysł – 3000 zł dopłaty dla każdego, kto zarejestrował w specjalnej państwowej ewidencji jako główne źródło ogrzewania: kocioł na paliwo stałe, kominek, koza, ogrzewacz powietrza, trzon kuchenny, piecokuchnię, kuchnię węglową lub piec kaflowy na paliwo stałe, zasilane węglem kamiennym, brykietem lub peletem. Ustawa na razie jest na etapie prac parlamentarnych, ale podobno o pieniądze będzie można występować z tym pomysłem rządu kilka problemów. Z jednej strony nie ulega wątpliwości, że ludziom mającym problem z ogrzaniem się w zimie należy pomóc. Kilkukrotny wzrost cen węgla to nie przelewki, a ludzie mający kotły na węgiel zwykle nie są krezusami finansowymi (bo gdyby nimi byli, to zmieniliby źródło ciepła na bardziej ekologiczne i mniej kłopotliwe). Z drugiej jednak strony ten program rządowy niesie za sobą dużo pierwsze: nie ma żadnej gwarancji, że pieniądze zostaną wydane na węgiel. Z tego, co wiemy, rząd zamierza rozsypywać z helikoptera gotówkę, a nie np. bony na zakup węgla. Zatem każdy beneficjent będzie mógł zrobić z kasą to, na co ma ochotę. A więc np. napędzać nią inflację poprzez zakupy w sklepach. A gdy nastaną mrozy – i tak zgłosi się po pomoc, bo będzie mu drugie: nie ma żadnej gwarancji, że za te pieniądze uda się kupić węgiel. Rząd daje pieniądze do ręki, ale nie gwarantuje, że węgiel będzie dostępny. Podobno premier wydał państwowym firmom polecenie zakupu 4,5 mln ton węgla, ale nie wiadomo, czy jest ono realne, jaki węgiel uda się kupić, po jakiej cenie oraz czy będzie jak rozładować transporty (przepustowość portów jest ograniczona). Przy obecnych cenach węgla (2600-3000 zł za tonę) pieniędzy starczyłoby przeciętnemu gospodarstwu na tonę (przeciętnie na sezon potrzeba czterech, pięciu ton).Po trzecie: jest duże ryzyko, że dopłaty będą niesprawiedliwe. Z jednej strony będą obejmowały wszystkich posiadaczy kotłów (a nie wszyscy potrzebują pomocy w równym stopniu), a z drugiej – pominą tych, którzy np. wymienili kotły na gazowe (a teraz są w pułapce drogiego gazu). Ci, którzy korzystają z ciepła systemowego, też nie dostają dopłat (choć ich taryfy są zatwierdzane przez URE). Wsparcie powinno być mniej więcej równe dla wszystkich osób będących w porównywalnej sytuacji. A tutaj jedna grupa konsumentów dostaje gotówkę do ręki, a inne czwarte: kryteria przydziału pomocy (na razie) są nieostre. Niektórzy moi czytelnicy zwracają uwagę, że w ich zgłoszeniach do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków (CEEB) jest wyszczególnionych kilka źródeł ciepła i żadne nie jest uznawane za wiodące. „Czy będę mógł skorzystać z dopłaty?” – pytają. Niektórzy chcą w te pędy modyfikować zapisy w CEEB, co stworzy dodatkowe zamieszanie. Te mankamenty się da jeszcze poprawić, bo ustawa dopiero się rzeźbi (jest w Sejmie).Dopłaty do węgla – przysługują czy nie?Po piąte: dopłaty do węgla mogą zniechęcić niektórych posiadaczy kotłów do zmiany sposobu ogrzewania. Jest ryzyko, że takim programem rząd torpeduje sobie inny program – „Czyste powietrze”? Tysiące albo dziesiątki tysięcy ludzi mogą uznać, że jednak opłaca się poczekać z wymianą kopciucha na coś mniej trującego, bo 3000 zł piechotą nie chodzi. Ten i ów dojdzie do wniosku, że skoro rząd dopłaca do węgla, to w ogóle nie ma sensu wymieniać pieca, bo im bardziej jest „trujący”, tym rząd będzie więcej dopłacał w gotówce do jego pomysły, by dopłaty do węgla miały sensTo bardzo poważne zarzuty w stosunku do rządowego pomysłu na pomaganie ludziom cierpiącym z powodu drogiego węgla. Nie oznacza to, że nie należy im pomagać. Dopłaty do węgla mogłyby mieć sens. Ale powinno się to robić z głową. Rząd powinien pamiętać o kilku ważnych rzeczach, o których w tym konkretnym przypadku chyba pierwsze: najtańszy jest węgiel, którego nie spalimy. Chciałbym zobaczyć rządowy plan oszczędzania węgla. Jak przemysł może ograniczyć zużycie? Jakie zasady powinniśmy wprowadzić, żeby zmniejszyć zapotrzebowanie na węgiel? W jaki sposób rząd zamierza zarządzać zapasami? Przecież węgiel długo nie będzie tańszy. Co roku będziemy dawać ludziom do ręki jakieś dopłaty? To chore. Jeśli w tym roku mamy wydać dużo pieniędzy na dopłaty, to niech za tym stoi jakiś plan na zmniejszenie zużycia węgla (a więc i gwarancja, że w przyszłości już nie trzeba będzie dopłacać).Czytaj więcej o tym: Kolejne kraje wprowadzają programy oszczędzania prądu i gazu. Które z „kryzysowych” pomysłów nas dotkną? W Polsce ruszyły dotacje na docieplanie domówPo drugie: rząd za te same pieniądze kupiłby węgiel taniej. Sytuacja jest trochę taka, jak z różnymi rządowymi transferami: władza nie umie zakontraktować dla ludzi usług publicznych (np. dostępu do lekarza), więc daje im pieniądze i mówi, żeby sobie sami kupili na wolnym rynku. Z węglem jest tak samo. Gdyby rząd go kupił i przekazał ludziom (wcześniej np. wydając jakieś bony), to osiągnąłby dużo lepszy efekt, niż rozdając pieniądze na zakup węgla na rynku. Firmy będą kupowały ten węgiel zapewne drożej, niż kupiłoby państwo, będą chciały na tym zarobić (czyli doliczą marżę), niektóre zapewne będą chciały wykorzystać panikę (pojawią się zachowania spekulacyjne), a pieniądz wrzucony ludziom do kieszeni jeszcze bardziej rozgrzeje licytację o węgiel i podniesie jego ceny. Czyli za te 3000 zł będzie można kupić jeszcze mniej trzecie: rząd powinien opracować system wsparcia dla osób „ubogich energetycznie”. Rzucanie jednorazowych dotacji i dopłat tam, gdzie akurat wydaje się, że jest najdrożej, jest skrajnym marnotrawstwem. W Polsce jest kilka milionów osób, które nie są w stanie sfinansować sobie ciepła, oświetlenia i opłacić czynszu. Należy je zidentyfikować (co powinno być proste, uzależnione od dochodów na osobę w gospodarstwie domowym, które wynikają z zeznań podatkowych) oraz objąć spójnym, jednolitym systemem wsparcia. Np. „jeśli masz mniej niż X na osobę w rodzinie, to przysługuje ci bon w wysokości Y na zapłatę części rachunku za ciepło, prąd, gaz”.Dopóki rządzący nie zrobią tych trzech rzeczy, kilkanaście miliardów złotych wydane na dopłaty do węgla pójdzie w bardzo dużej części na zmarnowanie. Nomen omen – zostaną przepalone, częściowo bez najmniejszego sensu. Chyba że rząd choć trochę zmądrzeje i skorzysta z powyższych trzech rekomendacji. Nie ma za zdjęciu tytułowym: węgiel płynie do Polski ( @Mr_Hand_of_Fate: Oceniają one otóż nie poziom życia i stan gospodarki, tylko przede wszystkim perspektywę wypłacalności państw, emitujących obligacje. Chyba czytaliśmy różne teksty. Ja tam widzę, że piszą o wysokim wzroście PKB, dobrze zdywersyfikowanej gospodarce, braku kryzysu energetycznego oraz niskim poziomie długu publicznego. Cytat: "Agencja Fitch potwierdziła rating Polski. Kryzys energetyczny nie uderzy w nas, jak w inne państwa UE. Jak oceniła agencja, wsparciem dla utrzymania ratingu Polski jest dobrze zdywersyfikowana gospodarka oraz stosunkowo niski poziom długu publicznego. Prognozy PKB Rating na poziomie A- odzwierciedla oczekiwanie, że Polska gospodarka pozostanie odporna na zewnętrzne zdarzenia i rosnące wyzwania makroekonomiczne - napisał Fitch. Agencja oczekuje, że w 2022 r. polski PKB wzrośnie o 5,5 proc., co pokazuje znaczący stopień odporności na efekty pandemii i wojny na Ukrainie. Wzrost zacznie powoli hamować w II połowie 2022 r., kiedy wysoka inflacja i słaby popyt zewnętrzny wpłynie na konsumpcję, inwestycję i eksport - ocenił Fitch. Brak gazu nam nie grozi Zdaniem agencji, Polska wydaje się w mniejszym stopniu niż inne państwa UE narażona na kłopoty z dostawami energii, głównie dzięki poważnym inwestycjom w infrastrukturę w ostatnich latach. Kraj został odcięty od dostaw rosyjskiego gazu, co nie spowodowało zauważalnych negatywnych efektów - podkreślił Fitch. Nowe interkonektory i gazociąg Baltic Pipe zabezpieczą dostaw w kolejnych latach - dodała agencja."

jak oszczedzac gdy nie ma z czego